Tekst: Mateusz Grzelecki
Wybór zdjęć: Wiktoria Ogonowska
Szare niebo, deszcz jakby nas ktoś polewał z wiadra, momentami przeraźliwie zimno. Jesień, która dopiero co zawitała, nie pokazała nam się z najlepszej strony. Ale czy inna pogoda towarzyszyła krakowskim artystom i literatom, których śladami wybraliśmy się na wycieczkę? To ta aura wprowadzała nas, podobnie jak ich, w ten specyficzny dla Krakowa nastrój. Trzy dni to stanowczo za krótko aby popaść w głęboką melancholię, ale dały nam obraz jak mogło wyglądać życie cyganerii, bohemy artystycznej – literatów czytających Baudelaire’a w zadymionych kawiarenkach, upijających się do nieprzytomności, spacerujących po tym bruku, w którym odbijają się światła Krakowa spływającego deszczem. Jak pisze Tadeusz Boy-Żeleński w „Znasz-li ten kraj”:
„To pewne, że w Krakowie był jakiś organiczny smutek, jakaś, można by rzec, infekcja smutku. Czy tu działały czynniki psychiczne, czy warunki materialne, czy w istocie jest coś w klimacie? To przytłumione życie, bez niespodzianek, bez ryzyka i bez możliwości, wycisnęło na Krakowie swoje piętno. To nie było miasto miłosne (…)”
Architektura Krakowa, niezniszczonego wojną, ma w sobie jakąś magię. Podziwialiśmy polichromie Wyspiańskiego i drogę krzyżową Mehoffera w Bazylice Ojców Franciszkanów, które porównywaliśmy potem z polichromiami w kościele Mariackim autorstwa Jana Matejki, któremu tamci pomagali jako uczniowie. Co rzuca się w oczy, kolejność zwiedzania była odwrotna do kolejności powstawania i nie był to zabieg celowy, a stało się to dzięki krakowskiej straży pożarnej, która zaplanowała akurat na tamten moment próbną ewakuację (w czasie której zniszczyli hydrant przez co nasze stopy zalała fala lodowatej wody). Oglądaliśmy polski biały barok najpierw w kolegiacie św. Anny (do której dostaliśmy się tylko dzięki paniom sprzątającym kościół, które zlitowały się nad przemoczoną deszczem grupką licealistów z Warszawy), a następnie w kościele św. Piotra i Pawła (gdzie przeszkodziliśmy w próbie chóru). Warto zaznaczyć, że za przewodników po zabytkach Krakowa służyliśmy sobie sami – każdy referował od jednego do dwóch lub trzech tematów. I tak historia każdego miejsca przemawiała do nas innym głosem, w tle którego czasem słychać było ulicznych akordeonistów, a czasem rytmiczne uderzenia kropli deszczu (np. o wachlarz daszku przed teatrem Słowackiego).
Spotkań ze sztuką było wiele. Od malarstwa XIX wieku w galerii w Sukiennicach, gdzie podziwialiśmy m.in. Szał uniesień Podkowińskiego, przez sztukę japońską i secesyjne obrazy w pełnym witraży Domu Mehoffera, aż do wystawy kiczu w Szufladzie Szymborskiej i szokującej, rzucającej zaproszenie do dyskusji sztuki współczesnej w MOCAKu. Przygotowaliśmy też wspólnie wieczorek literacki w jednej z krakowskich piwnicznych kawiarenek, gdzie przy gorących napojach i ciastkach śpiewaliśmy piosenki Grechuty, co swoją drogą zaowocowało performancem na fontannie na Rynku Głównym i zaproszeniem do urządzenia naszego własnego recitalu w tej właśnie kawiarni. Ale mówiąc o piwnicach, trzeba wspomnieć że odwiedziliśmy przecież tę najsłynniejszą w Polsce, a mianowicie Piwnicę pod Baranami, w której mieliśmy okazję usłyszeć Tamarę Kalinowską w jej najbardziej znanym repertuarze.
Z historią spotkaliśmy się nie tylko podziwiając zabytki miasta (wśród nich Wawel) i grając w grę miejską śladami wielkich krakowian, ale też w Fabryce Schindlera, przy pomniku-instalacji artystycznej na placu Bohaterów Getta i na Kazimierzu, dawnej dzielnicy żydowskiej. Nie dane nam było zwiedzić żadnej z synagog, a to przez trwający w tym czasie Nowy Rok żydowski czyli Rosz Haszana. Jedyna synagoga otwarta w tych dniach to Synagoga Stara, która pełni już tylko funkcję muzeum. Spóźniliśmy się jednak dziesięć minut i zamknięto nam drzwi przed nosem.
Może gdybyśmy wybrali inny termin na wycieczkę, zobaczylibyśmy więcej. Może pogoda bardziej by nam sprzyjała. I może ominęłyby nas takie niespodzianki jak wielka próbna ewakuacja. Ale uważam, i myślę, że cała moja klasa mnie tutaj poprze, że wtedy to nie byłby ten sam Kraków. To nie byłby NASZ Kraków, taki jakim go wtedy ujrzeliśmy i pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia (miejmy nadzieję że z wzajemnością).