Tekst: Marika Lourens i Monika Trzeciak, klasa 3a
Klasa 3A we Wrocławiu
Na początku był chaos – szukaliśmy swoich kolegów i koleżanek podczas gdy warszawskie niebo opłakiwało opuszczenie przez nas stolicy. Na szczęście wszyscy w komplecie znaleźli schronienie od deszczu w wejściu od ulicy Hożej. Gdy wreszcie autokar przyjechał, w powietrzu można było wyczuć wyraźną ekscytację podróżą (dla większości, która we Wrocławiu nigdy nie była) w nieznane. Pierwszym punktem naszej wędrówki było zwiedzanie Ostrowa Tumskiego, najstarszej części Wrocławia. Stąpaliśmy po bruku historii Polski, bowiem właśnie w tej części miasta znajdowała się siedziba pierwszych Piastów, sięgająca aż do X stulecia. Zobaczyliśmy najstarszą budowlę na Ostrowie Tumskim, kościół św. Idziego i skierowaliśmy się do dalszej części miasta przez Most Tumski. Drogę umilały nam liczne krasnoludki porozrzucane po całym Wrocławiu. Widzieliśmy również Kolegiatę, która była podzielona – góra nazwana była Kolegiatą Świętego Krzyża, a dolna część była imienia św. Bartłomieja. Warto również wspomnieć o dwóch połączonych ze sobą kamieniczkach, które zachowały się jako jedne z niewielu ocalałych po zburzeniu miasta podczas II wojny światowej. Mieszkańcy nazwali jeden budynek Jaś, a drugi Małgosia.
Przewodniczka zaprowadziła nas na Rynek, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć Ratusz oraz pobliskie wrocławskie (nie krakowskie) sukiennice. Miasto razem z nami zwiedzał deszcz, więc wszyscy z ulgą skorzystaliśmy z przerwy, którą wykorzystaliśmy na napełnienie żołądków oraz zakupienie pamiątek. Około godziny osiemnastej byliśmy już w hotelu Piotr, niedaleko Wałbrzycha. Wieczorną atrakcją były kręgle i bilard. I to nie byle jakie kręgle, o nie, sala była podświetlana i klimatyczna, chociaż każdemu się wydawało, że tor do kręgli jest nierówny przez nieustanne porażki. Ale skończyło się dobrze – każdy przynajmniej raz trafił i wróciliśmy z uśmiechem na twarzy do pokoju, by wyspać się na dzień następnych wojaży.
We wtorek po śniadaniu wyruszyliśmy, by zwiedzić zamek Książ w Wałbrzychu. Forteca była przepiękna, ze zdobionymi sufitami, obrazami i zabytkowymi meblami. Poznaliśmy historię rodziny mieszkającej w zamku oraz tajemniczą opowieść o zaginionych perłach księżnej Daisy. Księżna została z nimi pochowana, jednak nikt nie wie gdzie. Dowiedzieliśmy się także, że pod zamkiem rozciągają się niecałkowicie jeszcze odkryte kilometry podziemnych korytarzy, które także skrywają swoje tajemnice.
Kolejnym punktem programu była Palmiarnia, wybudowana jako prezent dla księżnej Daisy od Jana Henryka XV von Pless z rodu Hochbergów. Zobaczyliśmy tam rośliny z całego świata – ponad 250 gatunków pochodzących ze wszystkich kontynentów. Przyjemnym zwieńczeniem spaceru była kawiarnia umieszczona w środku pawilonu. W końcu kto odmówiłby filiżance kawy w tak klimatycznym miejscu?
Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy tego dnia był kompleks „Rzeczka” – jeden z siedmiu elementów projektu RIESE, czyli sztolnia, nazistowski obóz pracy w podziemiach. Naszemu zwiedzaniu akompaniowały bogate efekty specjalne oraz makiety odwzorowujące realia życia w sztolni. Jednym z najbardziej przejmujących elementów tuneli była wystawa szkiców Imre Hollo, węgierskiego więźnia „Rzeczki”. Grafiki dosadnie przedstawiają realia życia i pracy więźniów. Doświadczenie to było bardzo przejmujące i skłoniło nas do głębokiej refleksji nad przeszłością i cennością naszego teraźniejszego dobrobytu.
Nasz czas na południu kraju powoli dobiegał końca. W środę rano, już spakowani, wsiedliśmy do autokaru, którym mieliśmy dojechać do naszej ostatniej atrakcji. Ale najpierw! Nie obyłoby się bez zobaczenia jednego z najpiękniejszych kościołów w Polsce oraz największej barokowej drewnianej świątyni w Europie, wpisanego na listę UNESCO Kościoła Pokoju w Świdnicy. Wnętrze było bardzo imponujące. Dowiedzieliśmy się, że całość budowli wykonana jest z drewna, wliczając w to misternie wyrzeźbione figury aniołów i świętych zdobiących całą salę. Zobaczyliśmy też zabytkowe organy o 62 głosach (dla porównania, tradycyjny fortepian ma ich 7). Po obejrzeniu świątyni, udaliśmy się, jak to się zdaje być tradycją naszej klasy, do przytulnej kawiarni w środku budynku, w którym niegdyś mieszkał stróż kościoła.
Teraz nadszedł czas na wydarzenie, na które większość oczekiwała najbardziej: spływ pontonowy po Bystrzycy. Nie był to sport ekstremalny i nikomu nic się nie stało, chociaż rzeka przypominała tor przeszkód liczbą zwalonych gałęzi. W około godzinę wszystkie grupy bezpiecznie dopłynęły do brzegu, gdzie czekało na nas ognisko. Napełniliśmy brzuchy i ciągnąc za sobą aromat dymu i pieczonych kiełbasek, wróciliśmy do autokaru, którym dojechaliśmy do Warszawy.