“Pomyślałem sobie – kiedy mnie nie będzie pamięć ludzi o mnie mieszkać będzie w drzewie “

fragment piosenki „Wyspa, drzewo, zamek” zespołu „Perfect” autor: Bogdan Olewicz


Autor tekstu i zdjęć: Wiktor Szymański

Ostatnie dni września nie napawały optymizmem. Rano połowa populacji wymarzała, po południu reszta topniała jak lodowce, a wszystko to przeplatały pochmurne poranki, porywiste, urywające głowy wiatry, szaruga i deszcz (chociaż wielki mi deszcz, raczej suma mżawek). Pierwszego października brzask tonął w mlecznej zupie jak płatki w misce niejednego licealisty, jednak słaba widoczność nie przeszkodziła nikomu dotrzeć do celu.

Było nas troszkę ponad czterdzieści osób i dwie nauczycielki, a ja oczywiście przyszedłem ostatni. Wzięliśmy więc prowiant – dwie skrzynie pełne owoców, kiełbas, chleba – po czym za dyrektorem przeszliśmy do autokaru. Gdy już pożegnał nas ze smutną miną, a wszyscy załadowaliśmy się do autobusu, sprawdzona została lista i pojechaliśmy – nikt nie wołał.

Wyruszając “Na przedmieścia, na przedmieścia“ jechaliśmy w ciemno, na ślepo bo mgła wciąż stała tak, że nie było widać nawet wieżyczek na moście Poniatowskiego czy ogromu Wisły – zelżała dopiero w okolicach Miedzeszyna. Mimo tej niepogody (a może dzięki niej?) w autokarze było całkiem wesoło. Ludzie się poznawali, żartowali, śmiali się, ewentualnie czytali albo oglądali filmy. Generalnie podróż przebiegała spokojnie i pod znakiem interakcji międzyludzkich tudzież relaksu. Do czasu.

Nagle ogólne rozprężenie przerwał zgrzyt autokarowych głośników niosący głos jednej z nauczycielek pytającej czy znamy serial “Ranczo “. Po siedzeniach przebiegł niechętny potwierdzający pomruk, który jednak momentalnie przerodził się w pisk, śmiech, jęk entuzjastyczny, znów pisk i jeszcze więcej rechotu bo oto wjechaliśmy na wilkowyjski rynek. “Jak tu ładnie jest “powiedziała Lucy – główna bohaterka serialu – wjeżdżając na ten sam plac. No niestety muszę się nie zgodzić, ale mimo wszystko widok sklepu “u Krysi “ucieszył nas bardziej niż odroczenie sprawdzianu z edb czy też dodatkowa biologia. Spędziliśmy tam trochę czasu, zrobiliśmy zdjęcia, kupiliśmy colę po czym pojechaliśmy w dalszą drogę.

Dojechaliśmy. Przywitało nas dwóch leśników, kawałek lasu i stos pociętego drewna. Było też mnóstwo śmieci i puste, przeorane pole – słowem: marność. Gdy wszyscy już wypełzli z autokaru wysłuchaliśmy motywującego przemówienia i odebraliśmy materiały. Każdy dostał parę rękawiczek; część osób odebrała sadzonki, inni tak zwane kostury – metalowe pręty zakończone ciężkim ostrosłupem, służące do robienia dziur w ziemi – a jeszcze inni dostali worki na śmieci. Potem krótki instruktaż jak robić żeby zrobić, nie narobić się i żeby było dobrze, żeby wyrosło,i już praca wre! Większość w dwuosobowych zespołach rozeszła się po poletku, zajmując każdy inną grządkę. Wyzwoliły się nieznane, nieobjawione w życiu szkolnym pokłady entuzjazmu, powodując ruchy żywe, silne. Pracowaliśmy tak wszyscy razem (łącznie z kadrą pedagogiczną) przez wiele godzin żartując, rozmawiając – ogólnie ciesząc się miło spędzonym czasem poza szkołą.

Około trzynastej ogłoszono koniec pracy. Dokończyliśmy zaczęte rządki podczas gdy leśniczy rozpalali ognisko. Ktoś przyniósł prowiant, ktoś inny zorganizował szpikulce i zaczęliśmy posiłek. Te dwie skrzynie, które wydawały się tak ogromne znikły zadziwiająco szybko cały swój ciężar przenosząc na nasze żołądki.  Z tą ciężkością gastryczną złapał nas czas pożegnań i podziękowań. Wymieniliśmy wszelkie grzeczności z przedstawicielami Lasów Państwowych, zrobiliśmy parę pamiątkowych zdjęć, po czym z powrotem wtoczyliśmy się do autokaru i odjechaliśmy. Na początku senność opanowała cały autokar – sycący obiad oraz pół dnia pracy na świeżym powietrzu zrobiły swoje – ale potem wróciły śmiechy, żarty, zabawy, rozmowy. Na koniec podziękowaliśmy kierowcy i nauczycielkom, a one nam, po czym rozeszliśmy się zadowoleni, szczęśliwi oraz pełni nadziei, żeby za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat wrócić do naszego hofflasku.

Tu mógłbym całą tą opowieść zakończyć, bo wszystko, co się stało, zostało opowiedziane, jednak jako uczeń klasy o profilu ścisłym, nie mogę nie przytoczyć paru liczb.

Na tej krótkiej, jednodniowej wycieczce czterdzieści osób zasadziło około 3500 sosen. Przyrost roczny takiego drzewa to 0,5m, a dziesięciometrowa sosna produkuje 120 kg tlenu rocznie. Oznacza to, że po dwudziestu latach nasz Hofflasek będzie produkował 420 000 kg tlenu rocznie! Zakładając, iż jeden człowiek potrzebuje 180 kg tlenu rocznie, nasza praca zapewni tlen dla 2 333 osób.

Dbanie o zalesienie jest bardzo ważnym aspektem walki ze zmianą klimatu. Jako że ten problem dotyczy nas wszystkich serdecznie zachęcamy do walki z nim nie tylko angażując się w przyszłe akcje samorządu (a uwierzcie, szykuje się wiele), ale też we własnym zakresie.

A więc, mówiąc krótko – wyjazd fajny, skutki dobre.