21 lutego, zwarci, gotowi i jeszcze niedoświadczeni, zebraliśmy się pod naszą szkołą, aby wyruszyć na podbój białych krain południowej Polski (które, jak się okazało, białe wcale nie były). Żeby tradycji stało się zadość, nie trudno się domyślić, że celem narciarskiej wyprawy został Zwardoń. Naszymi mentorami i wspomożycielami w tej ciężkiej wyprawie byli: p. prof. Danuta Przeździecka, p. prof. Anna Sutkowska, p. prof. Szymon Kucharski i p. prof. Andrzej Piechociński. Tak więc, Zwardoniu, przybywamy! Podczas wielogodzinnej podróży w dwóch grupach (busem i autobusem) nie zabrakło oczywiście przerwy na ciepły, smaczny posiłek, spożyty w znanej restauracji, której nazwy chyba nie trzeba podawać.

Dotarliśmy. Wtoczyliśmy nasze bagaże (i samych siebie oczywiście też) pod progi domków. Następnie rozpoczęła się walka o pokoje z łazienką, pokoje bez łazienki i łazienki bez pokojów (wszyscy wiemy, o czym mowa). Posileni pysznym obiadem, udaliśmy się na wypożyczanie sprzętu, co, jak wiele innych czynności, sprawnie ułatwił nam organizator – Pan Marek Żabnicki, wraz z grupą instruktorów.

Pierwszego dnia zachwycaliśmy się urokami stoku w Istebnej. Początkujący mieli szanse na kąpiel w kałuży pod stokiem, a zaawansowani cieszyli się zjazdem. Wieczorem udaliśmy się do muzeum koronkarstwa, gdzie mogliśmy popodziwiać , a nawet nabyć, różne serwety i figurki, wykonane na drutach. W kolekcji znalazł się również najnowszy krzyk mody – męskie stringi, które niewątpliwie utkwiły w naszej pamięci. Tego wieczoru mogliśmy również posmakować pysznych placków ziemniaczanych i pobawić się na potańcówce w góralskiej karczmie.

Następne cztery dni szusowaliśmy na Wielkiej Raczy, na Słowacji. Tam śniegu było już trochę więcej, chociaż we wtorek główną gwiazdą został deszcz. Popołudniami ciągnęły się rozgrywki w makao, tysiąca czy też wymiany owiec za zboże w „Osadnikach z Catanu”. W środę udaliśmy się wspólnie do akwaparku, gdzie grzejąc się w jacuzzi i pływając w basenie aktywnie spędziliśmy dwie satysfakcjonujące godziny. Warto też wspomnieć o tajnych wyścigach busu z autokarem (nie jest ciężko się domyśleć, kto wygrał). Swoją porażkę autokar przypieczętował jednak w czwartek, wracając ze Słowacji blisko trzy godziny, podczas gdy bus przybył na miejsce już po trzydziestu minutach.

W piątek odbyły się również jazdy nocne na Rachowcu, gdzie niejeżdżący mogli rozgrzewać się pyszną herbatą. Tam też podziękowaliśmy swoim instruktorom za wspaniały wyjazd i dużo cierpliwości.

O dziwo, wszyscy cali i (prawie) zdrowi powrócili do Warszawy. Owszem, odbył się wyjazd do przychodni, okazało się jednak, że nic poważnego nikomu się nie stało. Zdecydowana większość z nas już tęskni za Zwardoniem, nie mogąc doczekać się przyszłorocznego wyjazdu. Jest to najlepszy dowód na to, że pomimo wielu rozbieżnych opinii, Zwardonia nie da się po prostu nie lubić.

Tekst: Magdalena Paśniczek, Wiktoria Wojtczak
Zdjęcia: Szymon Kucharski, Natalia Wiak