Tekst: Klara Łakomy

Zdjęcia: Julia Guzowska, Mateusz Chruściel, Ewa Nizińska


21 maja 2016, sobota

O godzinie zdecydowanie za wczesnej na jakąkolwiek aktywność, spotkaliśmy się przed szkołą, nie zwracając uwagi na stojący obok autokar. Po kilku minutach zorientowaliśmy się, gdzie powinniśmy się znajdować i zgodnie wsiedliśmy do czekającego na nas środka lokomocji. Gdy autobus ruszył nie było już odwrotu. Zmierzaliśmy na Białoruś.

Po minięciu paru pomniejszych miejscowości dojechaliśmy do granicy. Po polskiej stronie nie było żadnych problemów. Inaczej rzecz się miała na granicy białoruskiej. Do autokaru wszedł śmiertelnie poważny urzędnik w czapce odrobinę przypominającej rozgnieciony cylinder. Sytuacja aż się prosiła o jedną z najbardziej znanych melodii, sygnalizujących wejście czarnego charakteru. Jednak wszystkim udało się zachować kamienną twarz. Wypełniliśmy konieczne druczki, a niektórzy wysiedli, żeby skorzystać z toalety. Tam pierwszy raz spotkaliśmy się ze „stopami Lenina” (czyli inaczej mówiąc toaletą turecką). Mieliśmy nadzieję, że już nigdy ich nie zobaczymy, ale te prześladowały nas aż do końca wyjazdu.

Po około godzinie spędzonej w autobusie przybyliśmy do Grodna. Większość zabytków była już zamknięta, ale udało się obejrzeć wysoki brzeg Niemna, stary i nowy zamek oraz sfinksy nad bramą do parku. Nad ulubioną rzeką Elizy Orzeszkowej odbyliśmy spacer i obejrzeliśmy cerkiew na Kołoży, o której pierwsze wzmianki pochodzą z XII wieku. Była w połowie zbudowana z cegły, a w połowie z drewna, ponieważ druga część ceglanej ściany zsunęła się do rzeki. Wieczorem zakwaterowaliśmy się w naszym lokum. Pokoje były wygodne, kilkuosobowe. Co zaś się tyczy jedzenia, panowała zasada: szybko, mało, rzadko. Kolacja doskonale się w nią wpisała.


22 maja 2016, niedziela

Po pobudce zjedliśmy śniadanie, które, co stosowało się do wspomnianej zasady – prostokątne, chrupkie pieczywo, ryby z puszek i Nutella, ratująca sytuację. Przedpołudnie spędziliśmy kontynuując spacer po Grodnie. Zwiedziliśmy ruiny zamku, który poprzedniego dnia oglądaliśmy. Zrobiliśmy także kółko wokół nowego zamku, a niektórzy penetrowali lekko zardzewiałe schody do nikąd. Odwiedziliśmy synagogę odnowioną przez samych wiernych. Fasada budynku była pięknie wyremontowana, ale tył zdradzał prawdziwy stan budynku. Po środku głównego placu Grodna na wysokim cokole stał czołg. Kolejne odwiedzane miasta przyzwyczaiły nas do takich pomników.

Potem tylko obiad i wyjazd z miasta. Kolejnym przystankiem tego dnia był pałac Sapiehów w Różanie, a właściwie to co z niego zostało. Piękna, odmalowana brama wiodła do największych ruin, jakie kiedykolwiek widziałam. Za przewodników próbowali robić jacyś miejscowi chłopcy. Same zaś ruiny były przepiękne, a chodzenie po nich, przeskakiwanie przez okna i zaglądanie do piwnic było świetnym przeżyciem.

Czas gonił, a my jechaliśmy do prawosławnego klasztoru w Żyrowicach. Dziewczyny musiały założyć chusty na głowy i długie spódnice. Bynajmniej nie zepsuło to nastrojów – śmiechom i zdjęciom nie było końca. Podczas zwiedzania kolejnych cerkwi należących do zespołu, dowiedzieliśmy się o przyczynie powstania klasztoru: cudownym wizerunku Matki Boskiej, znalezionym przez dwóch pasterzy.

Końcówka dnia upłynęła na oglądaniu siedziby innego możnego rodu – pałacu Pusłowskich w Kosowie Poleskim. Nie dało się wejść do środka (ogrodzenie z drutu nie zachęcało), ale brudno-różowa neogotycka budowla i tak robiła wielkie wrażenie. Niedaleko był też malowniczy dworek (rekonstrukcja), gdzie urodził się Tadeusz Kościuszko. Na otwarcie interesującej ekspozycji przyszło nam chwilę poczekać, co wykorzystały krwiożercze komary. Te białoruskie są dwa razy bardziej natrętne, większe i znacznie liczebniejsze.


22 maja 2016, poniedziałek

Słonim. Najpierw zdjęcia przy pomniku Lenina, spacer nad rzeką, a potem oglądanie kościoła i synagogi. Czas wolny, który dostaliśmy na rynku, spożytkowaliśmy głównie na jedzenie lodów. Takie do kupienia w sklepie mają tam wyśmienite. Poza tym kwas chlebowy i sok brzozowy – są tanie i można je spotkać wszędzie.

Po podróży autobusem wysiedliśmy przy jeziorze Świteź, tak chętnie opisywanym przez Mickiewicza. Przeczytaliśmy fragmenty tych dzieł, pomoczyliśmy trochę stopy w zimnej wodzie i ruszyliśmy dalej do domu rodzinnego naszego wieszcza. W Zaosiu słuchaliśmy o Mickiewiczu, a potem pobieżnie zwiedziliśmy stojące tam chaty i obejrzeliśmy eksponaty. Na koniec pojechaliśmy do Nowogródka zwiedzać (na pewno nie zgadniecie) muzeum Mickiewicza. Gdybyśmy zapamiętali wszystkie informacje o nim, które usłyszeliśmy tego dnia, stalibyśmy się niewątpliwymi ekspertami w znajomości całej biografii wieszcza.


23 maja 2016, wtorek

Wtorek zaczął się bardzo wczesną pobudką i przyjechaniem przed czasem do zamku Mir, więc wszyscy poszliśmy obejrzeć stojącą obok kaplicę. Wprawdzie nie było w niej nic niezwykłego,  ale latające dookoła, kraczące kruki tworzyły niezbyt przyjemną atmosferę. Gdy weszliśmy do zamku. Mieliśmy szansę obejrzeć stroje z epoki, zbroje rycerskie, meble, piece kaflowe i sufit (pięknie rzeźbiony z charakterystycznymi wgłębieniami pomalowany na złoto i czerwono). Po wyjściu z zamku pojechaliśmy do Nieświeża zwiedzać pałac Radziwiłłów. Zostaliśmy tam oprowadzeni po wnętrzach dorównujących prawie Zamkowi Królewskiemu. Następnie wstąpiliśmy do restauracji gdzie zjedliśmy najlepszy obiad od kilku dni. Dzień zakończyliśmy krótką wycieczką elektryczką – powolnym pociągiem łączącym kolejne, niewielkie miejscowości. W ten sposób przekroczyliśmy dawną granicę Białorusi zachodniej i wschodniej.


24 maja 2016, środa

Tego dnia zwiedzaliśmy Mińsk. Oprowadzała nas miła przewodniczka, mówiąca całkiem nieźle po polsku i wyraźnie niezadowolona z panującej władzy. Przemieszczaliśmy się metrem, korzystając z fajnego systemu wielorazowych żetonów. Zaczęliśmy od muzeum kamieni – idealnego miejsca dla osób z duszą parkurowca.

Na jednej ze stacji metra przy wyjściu zobaczyliśmy wielką głowę Lenina. Niemal przez cały dzień spacerów po mieście towarzyszyły nam olbrzymie gmachy, stojące przy szerokich wielopasmowych ulicach. Wśród nich był też całkiem nowy ‘gargamel’, zbudowany przez znanego lokalnego bogacza – podobno są w nim najdroższe mieszkania w Mińsku.

Spacer nad rzekę obfitował w kolejne niepowtarzalne miejsca, w tym lokalizację najstarszej cerkwi. Stolica Białorusi, jak mogliśmy się przekonać, to również pomysłowe pomniki – jak pomnik prawa magdeburskiego, czy złamanych róż, upamiętniających osoby, które zginęły stratowane na stacji metra Niamiga, gdy w 1999 roku wracały z koncertu.


25 maja 2016, czwartek

Po przedpołudniowej podróży znaleźliśmy się w Pińsku – na południu Białorusi, już całkiem niedaleko od granicy z Ukrainą. W centrum miasta zachowało się wiele historycznych budynków – począwszy od kamienic z centrum miasta, aż po drewniane zabudowania przedmieść. Okna tych drugich otaczały niezwykle zdobne okiennice.

W trakcie spaceru mieliśmy okazję zobaczyć dom rodzinny Ryszarda Kapuścińskiego, a jedna z osób przeczytała fragmenty jednej z jego książek, opisujące miasto urodzenia reportażysty.

Popołudnie to również rejs statkiem po Prypeci. Słuchaliśmy na nim (na zmianę) historii miasta i muzyki dyskotekowej, oglądaliśmy Pińsk z rzeki – widzieliśmy w ten sposób nie tylko nabrzeże, ale również stocznię rzeczną i olbrzymie konstruowane w niej płaskodenne okręty.


26 maja 2016, piątek

Przedostatniego dnia pojechaliśmy do Stoił – opuszczonej wsi. Z filmu dowiedzieliśmy się o ostatnim mieszkańcu wsi – rzeźbiarzu. Jego dzieła były wykonane w drewnie i przedstawiały problemy społeczne albo życie ludzi na wsi. Spacerowaliśmy po opuszczonej wsi i okolicach, oglądając miejsca, będące dla niego inspiracją: zrujnowane, a czasem też odnowione chaty, zarośnięty nieużytek, czy mostek, przez który przechodził, by spotkać się z ukochaną. Zjedliśmy także pyszny obiad (surowe ogórki cieszyły się gigantycznym powodzeniem, tak samo jak kiełbaski z grilla). Było bardzo przyjemnie, nigdzie się nam nie spieszyło, panowała atmosfera rozluźnienia, pogoda była piękna…

Wieczorem nasi przewodnicy zabrali nas na festiwal folkloru białoruskiego w Próżanach. Kupowaliśmy pamiątki, słuchaliśmy śpiewów ludowych, robiliśmy własne laleczki i malowaliśmy wzory ludowe. Poza tym obejrzeliśmy wystawę prac Tarasiuka – rzeźbiarza ze Stoił i trochę potańczyliśmy w rytm białoruskich melodii.

Smutno nam było jechać dalej, ale nocleg w Brześciu czekał. Gdy tam dojechaliśmy, okazało się, że w prawdzie prysznice są trzy, nie osłonięte niczym i koedukacyjne, ale był Internet, co stanowiło przyjemną niespodziankę – zdążyliśmy się już od niego odzwyczaić.


27 maja 2016, sobota

Krótkie zwiedzanie Brześcia, to przede wszystkim spacer ulicą Lenina, gdzie stały liczne nowoczesne, a wielokrotnie zabawne rzeźby i pomniki. Doszliśmy do placu Lenina, gdzie dostaliśmy trochę czasu wolnego. Mieliśmy spotkać się już przy autobusie. Na koniec wyjazdu udało mi się zgubić (wraz z koleżanką), na właściwie prostej ulicy, więc odjechaliśmy z lekkim opóźnieniem.

Dojechaliśmy do Twierdzy Brzeskiej. Spacer pozwolił docenić jej ogromną powierzchnię. Niemal z każdego punktu widoczna była ogromna wyrzeźbiona, szara głowa o przenikliwym spojrzeniu. To spojrzenie, podobnie jak wiele innych miejsc z wyjazdu, z pewnością zapamiętamy.

Dodaj komentarz