Część pierwsza – tekst i zdjęcia: Ewa Nizińska
Pierwszy tydzień czerwca kilkudziesięciu uczniów klas pierwszych i drugich pod opieką prof. Karoliny Wolszczak, prof. Ewy Nizińskiej i prof. Szymona Kucharskiego spędziło w Gruzji. Nie ulega wątpliwości, że była to jedna z najdalszych wycieczek Hoffmaniaków. Zapewne również najwyższa – dochodząc do stóp lodowca Schary (najwyższej góry Gruzji) osiągnęliśmy wysokość około 2500m n.p.m. W tym krótkim czasie pokonaliśmy wiele kilometrów gruzińskich bezdroży – byliśmy w pobliżu granicy z Turcją (w miejscowości Gonio), z Rosją (Stepantsminda) i z Azerbejdżanem (monastyry Dawid Garedża). Zwiedziliśmy Tbilisi – stolicę Gruzji, skalne miasto Upliscyche, Gori – miejsce narodzin Stalina i wiele innych. Sprawdzaliśmy też, czy w okolicach Batumi wciąż są herbaciane pola osławione przebojem zespołu „Filipinki” z lat sześćdziesiątych.

Wyjazd był jednym z elementów projektu „Polsko-gruzińskie porównania w obiektywach Hoff-reportażystów” dofinansowanego w ramach IX edycji programu Warszawskie Inicjatywy Edukacyjne.



POLSKO-GRUZIŃSKIE PORÓWNANIA W OBIEKTYWACH HOFF-REPORTAŻYSTÓW

Autorzy reportażu: Michalina Michorowska, Kamil Żarnovsky, Marcin Waryszak

Autorzy zdjęć: Agata Brzozowska, Katarzyna Biarda, Aleksander Kostrzewa, Anita Kwiatkowska, Stanisław Majkowski, Weronika Marczewska, Jakub Nejno, Ewa Nizińska, Anna Paska, Maciej Piejko, Kamila Rychlik, Miłosz Sołowiej, Katarzyna Soszyńska, Natalia Stawska, Zuzanna Woźniewicz


„Patrz oczyma, fotografuj sercem”

Nie wiedząc, ile megapikseli ma nasze serce, rozważaliśmy słowa Davida duChemina, gdy myśleliśmy o nadchodzącym wielkimi krokami wyjeździe. Już od wielu miesięcy sumiennie przygotowywaliśmy się do realizacji szkolnego projektu fotograficznego.
Nasza ciekawość świata została rozbudzona, gdy na zajęciach teoretycznych opowiedziano nam o Gruzji i pokazano kilkadziesiąt zdjęć. Pani Jagoda Schmidt – studentka etnologii w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, prowadząca badania terenowe w Gruzji – opowiadała o tym, jak przygotować się do wyjazdu i na co zwracać uwagę na miejscu. Przybliżyła te elementy kultury gruzińskiej, których znajomość była niezbędna, by świadomie uczestniczyć w tygodniowym wyjeździe do Gruzji. Pani dr Iwona Kaliszewska – fotograf i etnolog z tego samego Instytutu, zajmująca się obszarem Kaukazu – przygotowała wykład o historii Gruzji oraz o współczesnej sytuacji w Gruzji i państwach ościennych. Wykład ilustrowała własnymi zdjęciami, przy okazji wskazując, o czym warto pamiętać, robiąc zdjęcia w Gruzji. Następnie, w trakcie warsztatów fotograficznych, nabyliśmy elementarną wiedzę o fotografii reportażowej. Pan Krzysztof Olszewski – zawodowy fotograf i redaktor dziennika „Metro” – omówił najbardziej znane zdjęcia reportażowe i przybliżył sylwetki ich twórców. W dalszej części zajęć poznaliśmy podstawowe zagadnienia techniczne, takie jak oświetlenie, kompozycja, kadry, ustawienia przesłony. Jednym zdaniem – „jak zrobić dobre zdjęcie”. Sprawdzianem, który miał pokazać, że możemy jechać na Kaukaz jako młodzi reporterzy, stał się sobotni, poranny wyjazd na bazar do Falenicy, gdzie naszym zadaniem było wykonanie jak najlepszych zdjęć. Na kolejnych zajęciach omówiliśmy je wraz z prowadzącym.
W piątek 30 maja 2014 roku około godziny 13:30 nastąpiła z dawna oczekiwana chwila. Wystartowaliśmy z warszawskiego lotniska Okęcie i, po niewielkich turbulencjach podczas lotu, szczęśliwie dotarliśmy do wymarzonego celu – Gruzji. Po wylądowaniu w Kutaisi udaliśmy się do miejscowości o tajemniczej nazwie – Gonio, gdzie zostaliśmy zakwaterowani w niewielkich, ale przytulnych pokojach.



Drugiego dnia mogliśmy skosztować po raz pierwszy typowych, gruzińskich potraw, znacznie różniących się smakiem od naszych, polskich dań. Obowiązkowo na stole znalazło się chaczapuri, czyli placek z nadzieniem serowym. Mieliśmy też okazję spróbować innego gruzińskiego przysmaku, jakim są orzechy zatopione w zastygniętym syropie winogronowym, dostępne są na każdym bazarze, zwane czurczelami. Podczas naszego pobytu w Gonio poszliśmy na kamienistą plażę, aby poopalać się i zamoczyć nogi w Morzu Czarnym, a następnie zwiedziliśmy Batumi. Jest to trzecie co do wielkości miasto, a przy tym stolica autonomicznej gruzińskiej republiki Adżarii. O gruzińskim kurorcie i jego herbacianych polach już w latach sześćdziesiątych śpiewał polski zespół muzyczny Filipinki. Batumi to również główny port Gruzji i nadmorski kurort wakacyjny. Jedną z atrakcji miasta jest piękny ogród botaniczny. Zdumiewająca jest przede wszystkich jego powierzchnia. Podzielony na sektory według kontynentów, prezentuje roślinność z całego świata. Przeznaczona na jego zwiedzanie godzina z naszego planu wycieczki pozwoliła jedynie na przejście główną aleją i zajrzenie do najciekawszych zakamarków. Na końcu ścieżki czekał na nas autokar, gdzie znów mogliśmy zająć swoje miejsca. Było to dosyć przyjemne, ponieważ klimatyzacja była miłą odmianą dla żaru lejącego się z nieba.



Trzeciego dnia zwiedziliśmy starorzymską twierdzę w Gonio. Legenda mówi, że właśnie tutaj został pochowany św. Maciej Apostoł. Dalszą część dnia zajął przejazd w odległe, górzyste regiony północnej Gruzji. Trasa była niesamowita – wąska, pełna ostrych zakrętów, w dole urwiska i strumienie, a wokół zielone szczyty. Zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym przy monumentalnej zaporze na górskiej rzece. Wieczorem dojechaliśmy do Mestii. Po krótkim spacerze zebraliśmy się na rynku, gdzie szybko nawiązaliśmy kontakt z gruzińską młodzieżą. Kilka osób miało ze sobą instrumenty muzyczne, więc do późnego wieczora śpiewaliśmy i tańczyliśmy na ulicy, przy muzyce.
Czwartego dnia udaliśmy się do Uszguli, reklamowanej jako najwyżej położonej wioski w Europie, znajdującej się na wysokości 2100 m n.p.m. Nad Uszguli góruje pokryty śniegiem masyw Szchary (5068 m). Rozciągający się wokół widok dziewiczych gór Kaukazu zapierał dech w piersiach, a samo Uszguli urzekło nas od razu. Pełne wież obronnych i wąskich przejść wyglądało jak wymarłe. Jednak wchodząc pomiędzy budynki, zauważaliśmy przesiadujących w cieniu Gruzinów. Życie mieszkańców wioski toczyło się własnym tempem. Celem naszej wyprawy był lodowiec. Podchodząc do jego czoła (2500 m) odczuwaliśmy różnicę wysokości. Coraz trudniej się oddychało, a przenikliwy wiatr sprawiał, że w słoneczny dzień było zimno.



Kolejny dzień spędziliśmy w Kutaisi, gdzie zwiedziliśmy średniowieczny monaster Gelati z pięknymi malowidłami naściennymi i katedrę Bagrati – oba obiekty wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pospacerowaliśmy ulicami miasta, zajrzeliśmy na bazar, gdzie kupić można było dosłownie wszystko, a trudno było w ogóle stwierdzić, gdzie kończą się rzędy straganów, a zaczynają zwykłe ulice. Zjedliśmy też obiad, złożony z tradycyjnych gruzińskich potraw.



Następnym etapem naszej podróży była stolica Gruzji – Tbilisi. Jest to urocze miasto o bardzo bogatej historii, pełne wspaniałych zabytków. Przenikają się tam dwa światy – nowoczesny Zachód i tradycyjny, ale przy tym niezwykle kolorowy, Wschód. Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od głównej ulicy, przy której wznosi się wiele reprezentacyjnych budynków, a w tym – dawny gmach sejmu, aktualnie przeniesionego do Kutaisi. Weszliśmy w boczne uliczki, gdzie mijaliśmy Gruzinów, którzy uśmiechali się do nas przyjaźnie. Wkroczyliśmy w część starego miasta na prawym brzegu rzeki Kury lub, jak ją nazywają Gruzini, Mtkwari. Urzekły nas lampy uliczne, zegary, drewniane słupy wysokiego napięcia, ozdobne balkoniki i liczne kawiarenki. Udaliśmy się też na oryginalny w swoim kształcie most. Stojąc na nim, podziwialiśmy pomysłowość architekta, jednak nie sposób było nie przyznać racji tym, którzy przezwali go „podpaską”. Z mostu rozciąga się prześliczny widok na miasto. Widać stamtąd Kartlis Deda, czyli Matkę Gruzję – monumentalny posąg kobiety z pucharem wina, którym wita gości i z mieczem, którym grozi wrogom. Dzisiejsze Tbilisi zasługuje na miano miasta europejskiego. Nie brakuje schludnych ulic, zadbanych skwerów, ekskluzywnych restauracji czy hoteli o światowym standardzie. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że jeden dzień to o wiele za mało, by zasmakować w urokach gruzińskiej metropolii. My natomiast byliśmy tam zaledwie kilka godzin i czuliśmy niedosyt. Jednak ten dzień dopiero się zaczął. Najciekawsze przygody dopiero na nas czekały. W Tbilisi zjedliśmy obiad, a stamtąd udaliśmy się autokarem na wschód, w stronę granicy z Azerbejdżanem. Tam, z dala od ludzkich siedzib, na skalistej półpustyni, stoi kilka kompleksów klasztornych, zwanych Dawid Garedża. Dla Gruzinów jest to jedno ze świętych miejsc. Część monastyrów, wchodzących w skład kompleksu, jest częściowo wykuta w skale. Ich historia sięga IX wieku n.e. Po drodze mijaliśmy opuszczone miasteczka i wsie. Był to dość przygnębiający widok. Wchodząc na górę Garedża, szliśmy wzdłuż granicy azerskiej, by w pewnym momencie ją przekroczyć. Idąc, mieliśmy okazję podziwiać tamtejszą faunę. Widzieliśmy jaszczurki, sępy i żółwie, ale niestety, nie natrafiliśmy na żadną hienę. Na górze, przy jednej z kapliczek, spotkaliśmy Gruzinki, które pozowały nam do zdjęć, niczym modelki. Wracając, znów mijaliśmy opuszczoną wioskę, która okazała się nie być do końca opuszczoną. W odmalowanym na biało budynku powstała restauracja ,,Oaza”, którą prowadzą Polacy. Do hostelu w Tbilisi dotarliśmy późnym wieczorem.



Siódmego dnia ponownie wyruszyliśmy w góry. Jechaliśmy Gruzińską Drogą Wojenną – jedyną drogą, którą można przejechać z Gruzji do Rosji. Pierwszym krótkim przystankiem była Mccheta – dawna stolica Gruzji, której architekturę wpisano na listę UNESCO. wysiedliśmy przy wąskiej uliczce prowadzącej do katedry Sweti Cchoweli. Wejście wymagało zakrycia ciała przez panów (którzy z powodu panujących temperatur wybrali szorty), a także nakrycia głowy przez panie. Po wyjściu z katedry spacerowaliśmy jeszcze po uliczkach starówki, przeszliśmy do klasztoru Samtavro. Dalej jechaliśmy właściwie niemal wzdłuż granicy pomiędzy Gruzją a Osetią Południową, w której stacjonują wojska rosyjskie. Po drodze zatrzymywaliśmy się przy źródle mineralnym oraz punkcie widokowym przy platformie, wybudowanej jeszcze za czasów ZSRR. Umieszczona tam ogromna mozaika przedstawia historię narodów: gruzińskiego i rosyjskiego. Do Stepancmindy dojechaliśmy wczesnym popołudniem i zjedliśmy obiad. Następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę. Naszym celem był szczyt z cerkwią Cminda Sameba. Wchodziliśmy wąską i dosyć stromą drogą. Widok gór dookoła zapierał dech w piersi. Trasa powrotna była równie przyjemna. Po zejściu na dół wstąpiliśmy do restauracji na kolację. Dostaliśmy tam cudownego pstrąga, załapaliśmy się na darmowe chaczapuri, którego w Gruzji nigdy dość, a na koniec dostaliśmy szaszłyki.



Ostatniego dnia przyszedł czas na zwiedzanie Gori. Jest to stolica regionu (Kartilii Wewnętrznej) i słynie z ruin prastarej twierdzy, ale prawdziwie światową sławę przyniósł miastu Josif Wissarionowicz Dżugaszwili, powszechnie znany jako Stalin. Do dziś wielu, zwłaszcza starszych mieszkańców Gori, żyje fałszywą legendą o „wielkim wodzu”, wpajaną przez totalitarną propagandę. Muzeum kata narodów świeci dziś pustką, ale jest otwarte dla turystów. My zwiedziliśmy to muzeum i było to dla nas niesamowitym przeżyciem. Większość z nas nigdy nie spotkała osoby szanującej i wychwalającej Stalina, tymczasem nasza przewodniczka wypowiadała się o nim jako człowieku niemal ,,świętym”. Niezręczne były momenty uśmiechów na naszych twarzach, gdy Gruzinka opowiadała o bohaterze, przy naszej odmiennej opinii. Niezwykle interesujące okazały się sklepy z pamiątkami. Można było tam kupić niemal każdy gadżet z Józefem Stalinem. Ostatnim punktem wycieczki było Upliscyche, czyli jedno z najstarszych miast Gruzji, wykute w skale. Chociaż do naszych czasów zachował się jedynie fragment z około dziesięciu hektarów pierwotnego kompleksu zabudowy, to jednak nadal skalne komnaty, świątynie i domy robią duże wrażenie.

I tak upłynął nam cały tydzień w Gruzji. Wieczorem ósmego dnia dotarliśmy na lotnisko, aby udać się w drogę powrotną do Warszawy. Gruzja jednak pozostanie w naszych sercach i pamięci. Jest krajem, za którym się tęskni, zanim się jeszcze go opuści.